BeBook Plus – recenzja
BeBook Plus to lekko ulepszona wersja znanego, dwuletniego już czytnika produkcji Endless Ideas. Słowo Plus przekłada się na zwiększenie potencjału urządzenia pod względem technicznym: urosła ilość pamięci RAM (z 32 do 64 MB), dodano złącza USB 2.0, z oficjalnej specyfikacji wynika także dodanie szybszego procesora (400 Mhz), co przekłada się na szybsze działanie samego czytnika. Kolejną ważną zmianą, jaką oferuje BeBook Plus, jest zwiększenie ilości odcieni szarości ekranu - do 16.
Zawartość zestawu
Czytnik znalazłem już umieszczony we wzmacnianym metalem etui - elementy metalowe (pokryte naturalnie tworzywem nierysującym czytnika) mocno trzymają urządzenie, aby je wyjąć należy się popisać umiejętnością logicznego myślenia, lub przeczytać krótką, obrazkową instrukcję. Sugeruję to zrobić, by nie uszkodzić zabawki.
Wyjąć z futerału BeBooka trzeba, gdyż domyślnie nie ma on włożonej baterii - czynność tę producent zostawił użytkownikowi do samodzielnego wykonania. Bateryjkę o wielkości typowego akumulatorka z telefonu komórkowego należy umieścić w odpowiednim slocie. Piny ułożone zostały tak, że nie ma absolutnie żadnej możliwości pomyłki. Zaślepka z baterii jest nie zatrzaskiwana, lecz zakręcona na stałe przy pomocy śrubki. Na szczęście w zestawie znajduje się niewielki, poręczny śrubokręt (i nawet dwie śrubki zapasowe), przy pomocy którego każdy sobie da radę.
Oprócz tego znajdziemy instrukcję w języku angielskim, zawierającą także odpowiedzi na najczęściej zadawane producentowi pytania. Instrukcja znajduje się także domyślnie w urządzeniu, jako plik PDF o rozmiarach odpowiadających wielkości sześciocalowego ekranu. Jest także zestaw słuchawkowy z klasycznym wejściem mini jack 3.5 mm. O jakości samego zestawu a także brzmieniu muzyki na czytniku nie powiem ani słowa - są dla mnie zbędne, wątpię bym kiedykolwiek ich użył.
Oczywiście w zestawie nie ma czegoś tak abstrakcyjnego, jak ładowarka, jest natomiast klasyczny, typowy kabel USB z wtyczką mini. BeBook wg specyfikacji potrafi wytrzymać 7000 odświeżeń ekranu, a każde podłączenie go do komputera automatycznie doładowuje baterię. Każdy, kto jednak chciałby w podróż zabrać sam czytnik bez komputera, może sobie sprawić wtyczkę do gniazd z wyjściem USB - kosztuje to grosze, a sprawdza się wyśmienicie. Karty SD, podobnie jak w przypadku eClicto, brak. Trzeba wyłożyć dodatkowe pieniądze.
Czytnik leży w rękach (a nawet w jednej) po prostu doskonale. Nie jest zbyt ciężki, dużo natomiast waży pokrowiec. Razem zdecydowanie ważą więcej niż Cybook Gen3 w pokrowcu lub eClicto w podobnej konfiguracji. Tu warto też wspomnieć, iż etui skonstruowane jest tak, że można okładkę zagiąć na pół (patrz: zdjęcie obok), przez co czytnik trzyma się o wiele wygodniej (niczym bez pokrowca) - a przy tym wszystkie brzydkie kwestie, jak ewentualny pot lub brud z dłoni (feee) wciąż zostają na oprawie. Strony zmieniamy przez klikanie klawiszy 9 i 0 (u dołu z prawej, prawą ręką) lub dedykowanymi do tej czynności guzikami z lewej strony (lewą ręką). Także podczas czytania swobodnie można przekładać zabawkę z dłoni do dłoni, dzięki czemu można przybierać do woli swoje ulubione pozycje.
Pierwsze uruchomienie i podłączenie do PC
BeBook Plus z domyślnym firmware uruchamia się w dokładnie dwanaście sekund. Po tym czasie zostaje wyświetlone coś na kształt menu głównego - dość specyficznego zresztą - każdej opcji odpowiada jeden z klawiszy umieszczonych pod ekranem. BeBook nie posiada d-pada znanego z Cybooka Gen3 lub eClicto.
Oczywiście początkowo w czytniku nie ma żadnej książki, prócz wspomnianej instrukcji oraz pliku TXT zawierającego GNU General Public License, czyli dokument, na którym oparte jest oprogramowanie BeBooka, napisane na jądrze Linuksa. Język menu swobodnie można przełączyć na polski, lecz tu jedna uwaga - część tekstu jest wciąż w języku angielskim, zwłaszcza menu wywoływane z poziomu czytanej książki ("Go to page" zamiast "Idź do strony"). Niby nic, ale jednak wywołuje pewien niesmak w sytuacji gdy obsługa języka polskiego miała być jego jedną z głównych zalet.
Czytnik bez problemu instaluje się w systemie operacyjnym komputera, jakiegokolwiek akurat używamy. Dedykowanego oprogramowania nie posiada. W pamięci urządzenia znajdują się foldery o dokładnie takich nazwach, jakie pozycje odnaleźliśmy w menu BeBooka. Aby wgrać coś od siebie, można sobie po prostu stworzyć folder, klasycznie, jak na dysku lub pendrive. Jest on widoczny natychmiast po odłączeniu kabla od komputera.
Pamiętam, jak niemile zaskoczony byłem widząc Cybooka Gen3, który po podłączeniu kabla... nie potrafił odczytywać książek! Po prostu się na luzie ładował, pozbawiając czytelnika dostępu do zawartych w nim treści. BeBook, podobnie jak eClicto, takiej wady nie posiada: po podłączeniu kabelka uprzejmie pyta, czy chcemy wymieniać się danymi między czytnikiem i PC - wówczas tracimy dostęp do danych. Ale jest i druga opcja, czyli samo ładowanie, z równoczesnym dostępem do wszystkich zgromadzonych książek.
Inną metodą wgrywania książek jest wykorzystanie programu Calibre, który błyskawicznie wykrywa BeBooka (jako model Hanlin V5) i pozwala na bezpośrednie kopiowanie zawartości, tworząc samodzielnie foldery po nazwach autorów naszej biblioteki. Calibre wykrywa także kartę pamięci i tu mała ciekawostka: często kartę wyświetla jako czytnik, a czytnik jako kartę - informują o tym specjalne ikony w programie. Trzeba zwracać uwagę na pojemność tychże urządzeń przy kopiowaniu książek, by wgrać swoje zasoby w odpowiednie miejsce.
Obsługiwane formaty
Według specyfikacji czytnik obsługuje potężną liczbę formatów, z najpopularniejszymi na czele: ePub, mobi, RTF, DOC, HTML, TXT, FB2, LIT, PDF, JPG, GIF, BMP, DJVU. I owszem, po sprawdzeniu tychże typów jedno jest pewne: działają. Lecz ponieważ nie ma urządzeń doskonałych, sam fakt działania nie oznacza jeszcze, że jest to działanie komfortowe. Prawdopodobnie wielbicieli któregoś konkretnego formatu czeka zabawa z konwertowaniem, przymierzaniem, wielokrotnym przerabianiem pliku w poszukiwaniu jak najlepszej jakości. Na tę chwilę bez problemu działa TXT i MOBI - z pełną obsługą polskich znaków. W przypadku tego drugiego nie ma najmniejszego znaczenia czy przygotowany został przy pomocy Calibre, czy Mobipocket Creator - oba wyglądają świetnie, ten z Creatora tylko odrobinę lepiej (pamięta o każdym enterze, tworzony w Calibre puste entery oddzielające akapity czasem omija). Podobnie rewelacyjnie wygląda FB2 - wystarczy po prostu wrzucić i czytać.
Nieco gorzej jest w przypadku RTF, DOC, ePub i HTML. Tu wiele zależy od samego formatowania tekstu - wiadomo, że jeśli RTF ściągnięty gdzieś z netu ma formatowanie np. na język portugalski, BeBook nie wyświetli polskich znaków. Mała, prosta do naprawienia rzecz, ale trzeba o niej pamiętać. Gorzej, gdy nasz RTF jest przygotowany niechlujnie i nieprofesjonalnie - zawiera np. różne rodzaje myślników odpowiadających za dialogi (długie i krótkie) - wówczas niektóre z nich zamieniają się w ukośniki. Podobnie jest w przypadku DOC, tylko... gorzej. Pliki nie chcą zachować nawet poprawnego justowania, przez co ekran już na starcie wygląda paskudnie, mamy jeden wielki bałagan. Człowiek spodziewa się, że gdy nie ma justowania do obu stron, to czytnik nie będzie próbował dzielić wyrazów, bo i po co? Ale BeBook w DOC dzieli, w dodatku byle jak. DOC raczej odradzam, jak już używać formatu z edytora tekstowego, to najlepiej RTF. Niestety ODT z OpenOffice'a BeBook nie widzi.
W przypadku HTML wiele zależy od programu, którym ów HTML tworzymy. Można np. eksportować do HTML bezpośrednio z edytora tekstu, np. OpenOffice. Jeśli tekst był przygotowany w porządku, to i plik wyjściowy wygląda ok. Sytuacja podobna jak w przypadku RTF. Jeśli chodzi o LIT, to tu albo Calibre mi spłatał psikusa, albo to szersza wada - niestety nie wiem do końca. Przygotowałem książkę, wczytałem, zachwyciłem się niewielką czcionką, jak w ePub (MOBI ma tylko trzy rozmiary czcionki, są ok, ale ja wolałbym nieco mniejsze)... ale okazało się, że książka ma tylko dwie(!) strony, w tym druga pusta...? Rzecz wymaga głębszego zbadania.
No i ePub, format, na który decyduje się najwięcej wydawców. Choć w specyfikacji urządzenia język polski jest wymieniony, to niestety ePub nie działa jak powinien. Nie ma polskich znaków, zastąpione są przez znaki zapytania, po czym można wnioskować, iż zawinił tu DRM stosowany przez Adobe, nie wiedzący, iż na świecie są także inne zestawy znaków, niż tylko WESTERN. Są na to sposoby: można dołożyć czcionki w osobnym folderze, można dorzucić czcionki do samego pliku książki (na forum krąży książka przygotowana w ten sposób, w BeBooku wygląda bardzo przyzwoicie). Można wreszcie zmienić oprogramowanie w BeBooku, skorzystać z projektu openinkpot. Także ePub ostatecznie będzie działał, lecz nie działa od razu - co według mnie powinno być jasno powiedziane przed zakupem urządzenia. Ten sam plik, który lekko czytam w Calibre i Stanzy na iPodzie Touch nie odtwarza się poprawnie na dedykowanym czytniku...
Pliki graficzne wyglądają przepięknie, śmiem twierdzić, że to właśnie tu najbardziej widoczne jest zwiększenie ilości odcieni. Dorzucam do tekstu zdjęcie Steve'a Jobsa wyświetlone na BeBooku. Zaskakująco dobra jakość.
Komfort czytania
Osobiście uważam, że docelowym formatem czytników książek może być wszystko, nawet PDF - pod warunkiem, że jest odpowiednio przygotowany, tzn. dopasowany do ekranu 6". Producent chwali się, że BeBook potrafi powiększyć PDF do dziewięciu razy! Urządzenie inteligentnie powiększa nie całą kartkę, ale sam tekst, ale robi to kolejnymi wersami. Powiększa cały wers, robi odstęp, potem kolejny wers. Można tak czytać podręczniki i instrukcje, opisy i tutoriale, jednak beletrystykę? Chyba tylko masochiści dadzą radę.
Prawdziwy komfort osiągniemy wrzucając książki w wyżej wymienionych, poprawnie się wyświetlających formatach. Najlepiej oczywiście wyglądają MOBI, FB2 i ePub (z zaznaczeniem, że zrobiliśmy coś, co pozwala na osiągnięcie polskich czcionek).
E-papier nie nazywa się tak bez powodu. Ekran naprawdę wygląda jak strona z książki, i tak też należy BeBooka traktować. Nie poczytamy, gdy zabraknie dobrego światła, chyba że ze szkodą dla wzroku. Tu nie ma żadnego własnego podświetlenia, trzeba je zdobyć z zewnątrz. Przy dobrym miejscu przeznaczonym do czytania, dobrze oświetlonym, szybko przestaniemy zauważać różnicę między e-papierem a prawdziwą książką. A raczej zaczniemy zauważać różnice, ale tylko pozytywne: np. BeBooka trzyma się bardzo wygodnie, można go bez problemu obsłużyć jedną ręką, w każdej chwili odłożyć bez zapamiętywania strony czy szukania zakładki - urządzenie wszak nie zgaśnie samo z siebie, będzie trwało z wyświetloną aktualnie stroną tak długo, jak długo będzie trzeba.
Oczywiście BeBook pozwala na robienie zakładek w każdym czytanym tekście. W pełni obsługuje spisy treści - jeśli nasze książki takowe posiadają, rzecz jasna. No i naprawdę szybko wczytuje kolejne strony. Robi to oczywiście z charakterystycznym przyciemnieniem ekranu na ułamek sekundy, ale tak działa e-papier, w ten sposób pozbywa się poprzedniego i nadaje kartce nowy druk. Przewracanie strony trwa mniej niż sekundę.
Podsumowanie
W ciągu półtora tygodnia zabawy wciąż miałem jedną (z czterech) kreskę na wskaźniku baterii. Jednak nie ograniczałem sie jedynie do przewracania stron, trudno zliczyć ile razy BeBook był włączany/wyłączany, wgrywane były kolejne książki, porównywane ich różne formaty, zmieniane czcionki oraz przeprowadzane różnorakie tego typu zabawy. Należy przy tym pamiętać, iż bateria sama w sobie pełną pojemność osiągnie gdzieś dopiero po czwartym, piątym ładowaniu, dlatego wydaje mi się, iż nawet jeśli reklamowane 7000 odświeżeń okaże się przesadą, to niewielką.
Czytnik zapakowany był przyzwoicie, oblepiony ostrzeżeniami o delikatnej zawartości itp. Razem z czytnikiem faktura, na niej także gwarancja (rok). Kupiłem w sklepie w czytio.pl, sklepie chwalącym się pierwszeństwem we wprowadzeniu tego czytnika w naszym kraju. Cena: 1079 zł, kurier dodatkowe 25 zł. Zamówione w niedzielę, we wtorek w okolicach południa czytnik już był w domu.
Czy jestem zadowolony? Oczywiście, że tak, przynajmniej odkąd zmusiłem go do używania niestandardowych czcionek, przez co moje ePuby mają polskie ogonki - a przy tej operacji nie ma wiele pracy, można zmusić program Calibre by robił to automatycznie. Powstaje jednak pytanie, jak będzie się spisywał w czasach, gdy będziemy mogli kupić książkę w sklepie? I zabezpieczenie owej książki nie pozwoli na edycję jej pliku, a tym samym zdobycie polskich liter? Wówczas BeBook w stanie takim, jakim go otrzymujemy może nie być najlepszym wyborem dla polskiego czytelnika, chyba że zdecydujemy się wgrać system openinkpot albo sam Adobe zorientuje się, ale w ten ostatni scenariusz kompletnie nie wierzę.
Poniżej link do galerii, gdzie jest kilka fotek urządzenia.
http://picasaweb.google.pl/pawel.demokrata/BeBookPlus?feat=directlink
Autorem recenzji jest Pablos, zapraszamy do komentowania na forum.